Tak się złożyło, że w tym roku moja wyprawa poza granice naszego kraju wypadała właśnie na koniec września - zahaczając o dwa pierwsze dni października.
Jednocześnie obiecałam również - i to w dodatku, ku mojej zgrozie, kilku osobom - że po powrocie umieszczę na blogu sprawozdanie z mojej podróży.
Cóż, zobowiązałam się i mogę teraz co najwyżej pluć sobie w brodę z powodu mojego długiego, niewyparzonego języka i zasiąść do pisania.
Przede wszystkim, zanim przejdę do szczegółowego opisywania tego co zobaczyłam i przeżyłam, powinnam powiedzieć co nieco gdzie i z kim byłam.
Od dawna już z pewną dozą zazdrości oglądałam zdjęcia z "wycieczek" mojego wujka i cioci. Nie dość, że odwiedzali oni tereny leżące bliżej Azji i Afryki, niż Europy, dodatkowo często trafiali w zupełnie egzotyczne miejsca (a może mi się zdawało, że są egzotyczne?).
Dodatkowo, w tym roku pozostałam również bez planów wakacyjnych. Moi rodzice wybierali się ze znajomymi na Cypr, ja jednak nie miałam ochoty im towarzyszyć tym razem - w końcu też potrzebowali czasu, żeby ode mnie odpocząć w wakacje. Z kolei moi przyjaciele nie mieli zbytnio funduszy, by planować jakiekolwiek podróże, tym bardziej, że stanowczo odmawiam jeżdżenia na kolonie, mam również niezbyt przychylny stosunek do wycieczek z biur podróży, postanowiłam połasić się odrobinę do wujostwa, w nadziei, że uda mi się tym razem wziąć udział w jednej z ich podróży.
Tym bardziej zadowolona byłam, kiedy Tomek wspomniał, iż odwiedziłby ponownie Maroko - obok Stambułu, było to miejsce, którego najbardziej chyba zazdrościłam im, jeśli chodzi o ichnie wojaże. Po pewnym czasie rozważań i dyskusji, zapadła decyzja - czteroosobowa wycieczka do Marrakeszu (ja, Tomek, Irmina i jej siostrzeniec Marek).
Mój wujek słynie w naszej rodzinie jako spec od wynajdowania tanich połączeń lotniczych i wyszukiwania ciekawych miejsc do zwiedzenia, zdaliśmy się więc na jego zmysł organizacji.
Dzięki całkiem taniemu lotowi, który udało się Tomkowi znaleźć, oprócz tygodnia w Marrakeszu, mieliśmy mieć okazję na zobaczenie chociaż fragmentu Madrytu, w którym to, tak na początku jak i na końcu wycieczki mieliśmy spędzić około półtorej dnia.
Ci, którzy znają mnie osobiście wiedzą, iż moja kondycja, nie jest powodem do przechwalania się - praktycznie jej nie mam, tak więc to właśnie kondycyjne aspekty całej podróży spędzały mi sen z powiek. Obawiałam się, że tak jak w przypadku zeszłorocznej wycieczki do Moskwy, po dwóch dniach zapragnę położyć się gdzieś z boczku i umrzeć śmiercią gwałtowną i przynoszącą ulgę.
Teraz, kiedy wróciłam już do Polski, wiem, że moje obawy nie były zupełnie nieuzasadnione, a jedynym, co uchroniło mnie przed koszmarnymi odciskami na stopach, był fakt, że wypożyczyliśmy samochód, by zobaczyć odrobinę więcej Maroka.
Co jeszcze mogę napisać o wycieczce jak najbardziej ogólnie, by nie zepsuć niespodzianki? Nasza wyprawa obfitowała w przygody - o większości z nich nie będę pisać, lub wspomnę jedynie ogólnikowo, gdyż nie były to raczej sprawy, o których powinno się pisać na forum publicznym, o innych mogę wspomnieć jako o ciekawostce kulturowej.
Niestety, nie wiem kiedy będę mogła umieścić pierwszą notkę opowiadającą dokładnie o podróży (przewiduję, że będą co najmniej dwie, z racji ilości zobaczonych rzeczy). Wynika to głównie z tego, że czekam, aż będę mogła opublikować niektóre ze zdjęć Tomka, gdyż niewątpliwie są one lepsze od moich (nie tylko lepszy sprzęt, ale i lepszy fotograf) - możliwe, że okazja nadarzy się dopiero za dwa tygodnie.
Proszę więc o nieco cierpliwości, jednak w ramach umilenia oczekiwania, jest możliwość, iż w międzyczasie umieszczę na blogu notę dotyczącą zeszłorocznej wycieczki do Moskwy.
O ile, oczywiście, znajdę z niej zdjęcia gdzieś w odmętach moich plików.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz