Wszystko jest względne

Wszystko jest względne.

Dlatego właśnie nie poczuwam się do głoszenia jedynej i objawionej prawdy. Możliwe, że czasami napiszę tu coś, co komuś wyda się głupotą. Z drugiej strony, może kogoś oczarują moje poglądy, moje zdanie, to, o czym myślę i jak myślę.
Póki co nie wiem jeszcze po co mi ten blog.
Jest to pewnie podobny tysiącom innych twór mający pełnić rolę myślodsiewni, gdzie będzie można zgromadzić swoje myśli, by potem ocenić, czy są one warte uwagi, czy też nie.

piątek, 12 października 2012

Wakacyjna wyprawa

Jedną z wielu zalet studiowania jest okres, podczas którego mamy wolne. Wrzesień jest cudownym miesiącem, by udać się w podróż do cieplejszych miejsc - dzięki temu unikniemy oparzeń słonecznych i gotowania się we własnym sosie, o ile oczywiście preferujemy wyprawy bardziej krajoznawcze niż plażing i smażing przy drinkach z palemką. 
Tak się złożyło, że w tym roku moja wyprawa poza granice naszego kraju wypadała właśnie na koniec września - zahaczając o dwa pierwsze dni października.
Jednocześnie obiecałam również - i to w dodatku, ku mojej zgrozie, kilku osobom - że po powrocie umieszczę na blogu sprawozdanie z mojej podróży.
Cóż, zobowiązałam się i mogę teraz co najwyżej pluć sobie w brodę z powodu mojego długiego, niewyparzonego języka i zasiąść do pisania.
Przede wszystkim, zanim przejdę do szczegółowego opisywania tego co zobaczyłam i przeżyłam, powinnam powiedzieć co nieco gdzie i z kim byłam.
Od dawna już z pewną dozą zazdrości oglądałam zdjęcia z "wycieczek" mojego wujka i cioci. Nie dość, że odwiedzali oni tereny leżące bliżej Azji i Afryki, niż Europy, dodatkowo często trafiali w zupełnie egzotyczne miejsca (a może mi się zdawało, że są egzotyczne?).
Dodatkowo, w tym roku pozostałam również bez planów wakacyjnych. Moi rodzice wybierali się ze znajomymi na Cypr, ja jednak nie miałam ochoty im towarzyszyć tym razem - w końcu też potrzebowali czasu, żeby ode mnie odpocząć w wakacje. Z kolei moi przyjaciele nie mieli zbytnio funduszy, by planować jakiekolwiek podróże, tym bardziej, że stanowczo odmawiam jeżdżenia na kolonie, mam również niezbyt przychylny stosunek do wycieczek z biur podróży, postanowiłam połasić się odrobinę do wujostwa, w nadziei, że uda mi się tym razem wziąć udział w jednej z ich podróży.
Tym bardziej zadowolona byłam, kiedy Tomek wspomniał, iż odwiedziłby ponownie Maroko - obok Stambułu, było to miejsce, którego najbardziej chyba zazdrościłam im, jeśli chodzi o ichnie wojaże. Po pewnym czasie rozważań i dyskusji, zapadła decyzja - czteroosobowa wycieczka do Marrakeszu (ja, Tomek, Irmina i jej siostrzeniec Marek). 
Mój wujek słynie w naszej rodzinie jako spec od wynajdowania tanich połączeń lotniczych i wyszukiwania ciekawych miejsc do zwiedzenia, zdaliśmy się więc na jego zmysł organizacji. 
Dzięki całkiem taniemu lotowi, który udało się Tomkowi znaleźć, oprócz tygodnia w Marrakeszu, mieliśmy mieć okazję na zobaczenie chociaż fragmentu Madrytu, w którym to, tak na początku jak i na końcu wycieczki mieliśmy spędzić około półtorej dnia. 
Ci, którzy znają mnie osobiście wiedzą, iż moja kondycja, nie jest powodem do przechwalania się - praktycznie jej nie mam, tak więc to właśnie kondycyjne aspekty całej podróży spędzały mi sen z powiek. Obawiałam się, że tak jak w przypadku zeszłorocznej wycieczki do Moskwy, po dwóch dniach zapragnę położyć się gdzieś z boczku i umrzeć śmiercią gwałtowną i przynoszącą ulgę.
Teraz, kiedy wróciłam już do Polski, wiem, że moje obawy nie były zupełnie nieuzasadnione, a jedynym, co uchroniło mnie przed koszmarnymi odciskami na stopach, był fakt, że wypożyczyliśmy samochód, by zobaczyć odrobinę więcej Maroka.
Co jeszcze mogę napisać o wycieczce jak najbardziej ogólnie, by nie zepsuć niespodzianki? Nasza wyprawa obfitowała w przygody - o większości z nich nie będę pisać, lub wspomnę jedynie ogólnikowo, gdyż nie były to raczej sprawy, o których powinno się pisać na forum publicznym, o innych mogę wspomnieć jako o ciekawostce kulturowej.

Niestety, nie wiem kiedy będę mogła umieścić pierwszą notkę opowiadającą dokładnie o podróży (przewiduję, że będą co najmniej dwie, z racji ilości zobaczonych rzeczy). Wynika to głównie z tego, że czekam, aż będę mogła opublikować niektóre ze zdjęć Tomka, gdyż niewątpliwie są one lepsze od moich (nie tylko lepszy sprzęt, ale i lepszy fotograf) - możliwe, że okazja nadarzy się dopiero za dwa tygodnie. 
Proszę więc o nieco cierpliwości, jednak w ramach umilenia oczekiwania, jest możliwość, iż w międzyczasie umieszczę na blogu notę dotyczącą zeszłorocznej wycieczki do Moskwy. 
O ile, oczywiście, znajdę z niej zdjęcia gdzieś w odmętach moich plików.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz